niedziela, 2 czerwca 2013

Podsumowanie rzymskich mini-wakacji

1. Bardzo się cieszymy, że zdecydowaliśmy się na ten wyjazd i mieszkaliśmy tradycyjnie w domku na kempingu. Tu nasz domek:


Wcześniej rozważaliśmy także namiot, ale noce były dość zimne (zwłaszcza pierwsza) i często w nocy padało. Poza tym w domku lepiej było znosić czas choroby. Nasz kemping (I Pini) był bardziej oddalony od Rzymu niż inny, na którym nie było już miejsc, ale okazał się kameralny i przez to bardzo sympatyczny. Przy takiej pogodzie, na jaką trafiliśmy, basen mógłby być kryty i z cieplejszą wodą, wtedy i ja mogłabym sobie popływać.

2. Wielką dla nas radością było zobaczenie na własne oczy papieża Franciszka - uśmiechniętego i bezpośredniego. To był nasz podstawowy cel i udało się nam go osiągnąć. Hura!

3.  Ogromnie lubimy wyjazdy do Włoch z wielu względów, między innymi także językowych. Włoski jest pięknym językiem i lubimy go słuchać. Mam nadzieję, że z czasem będzie mi coraz łatwiej porozumieć się w tym języku. W tym roku niestety nie zdążyłam powtórzyć materiału przed wyjazdem, ani zabrać słowników i płyt do słuchania. Następnym razem chcę o tym pamiętać :)

4. Jak zwykle co roku, mój mąż spisał się na medal w związku z przygotowaniem wyprawy. Robi to coraz sprawniej i potrzebuje na przygotowanie coraz mniej czasu. I cały czas świetnie planuje budżet. Kto wie, czy w przyszłości nie zajmie się organizacją wyjazdów?

5. Nasze dzieci są już w takim wieku, że coraz więcej korzystają z wyjazdów, poza basenem i zwyczajnym relaksem, coraz bardziej są zainteresowane i świadome miejsc, które oglądają (7 lat, 10 oraz 13 lat). Lubią planować wycieczki i potrzebują czasu przed wyjazdem, aby zapoznać się z miejscem, do którego się wybieramy. W tym roku świetną pomocą był przewodnik po Rzymie dla dzieci - szczególnie dla naszej 10-latki :) Niestety ciągle w miejscach, które odwiedzamy dzieci nie mają zbyt wiele towarzystwa mówiącego po polsku - tym razem nie było nikogo ;(

6. No i oczywiście coś co jest stałym wątkiem na naszych blogach: bardzo lubimy podróżować całą rodziną. Mamy z tego masę przyjemności, nie męczymy się ze sobą, robimy, to co lubimy. Nawet opisywanie kolejnych dni i wybieranie zdjęć jest dla mnie fajne, bo wiem, że tylko dzięki temu utrwalimy sobie nasze przeżycia w pamięci i możemy zawsze do nich wrócić. Mankamentem był słaby internet w domku, w którym mieszkaliśmy i dużo czasu nam "zjadało" czekanie na połączenie.

To tyle ode mnie, może jeszcze dopisze coś od siebie mój mąż ;) Chętnie odpowiemy na wszelkie pytania.

Piątek 31 maja: Manopello i Lanciano

Wczoraj wróciliśmy do domu i teraz wspominamy ten miły czas ostatniego tygodnia i wykonujemy mniej przyjemne rzeczy, jak to po powrocie :) Ostatni moment, żeby opisać przeżycia w drodze powrotnej. W drogę wyruszyliśmy w piątek, ale zamiast kierować się w stronę domu, pojechaliśmy na południe od Rzymu do górzystej Abruzji (Abruze - cholewka włoskiego buta od strony Adriatyku). Bardzo malownicze rejony, a więc już sam przejazd autostradą był przyjemnością. Przypomniały się nam trochę polskie Bieszczady.
Naszym celem było Manopello, niewielka miejscowość w rejonie miasta Chieti i Pescara, w którym jeszcze nigdy nie byliśmy. Trochę obawialiśmy się tłumów, tak jak w Watykanie, a tu czekała na nas niespodzianka. Odbicie twarzy Pana Jezusa na chuście, pokrywające się w pełni z tym z Całunu Turyńskiego, ale z otwartymi oczami - w wielkim kościele Del Volto Santo, w którym było dosłownie kilka osób. Nie mogliśmy się napatrzeć i nacieszyć :)


Z Manopello ruszyliśmy wzdłuż wybrzeża, jeszcze bardziej  na południe do drugiego cudownego miejsca, które nas bardzo interesowało, a w którym jeszcze nigdy nie mieliśmy okazji być, czyli do Lanciano. To spore miasto, więc i dotarcie do kościoła, który nas interesował, nie było wcale łatwe. Po przybyciu na miejsce okazało się, że dopiero za godzinę kościół otworzą po przerwie obiadowej, więc postanowiliśmy ten czas spędzić na posiłku. W pobliżu kościoła trafiliśmy na miłą knajpkę typu self-service z niedrogimi i pysznymi daniami. Kościół Św. Longina w Lanciano okazał się także zacisznym miejscem o tej porze, w głównym ołtarzu mogliśmy podziwiać Cud Eucharystyczny. Jest to najważniejszy w Kościele katolickim cud, w którym hostia przybrała postać ciała ludzkiego z mięśnia sercowego, a  wino - krwi. Teraz, po wielu wiekach (cud miał miejsce w VIII w.), ciągle ciało i krew Pana Jezusa są bardzo dobrze zachowane, choć ciało wyschło i ma w środku ubytki, a krew zamieniła się w bryłki w związku z utratą wilgoci. Zrobiło to na nas potężne wrażenie, ale dzieci trochę się bały.

Z Lanciano pomknęliśmy autostradą dalej już na północ, wzdłuż wybrzeża adriatyckiego, w stronę Padwy i dalej do granicy z Austrią, a potem do domu :) Tym razem nocowaliśmy nie w hotelu, a w samochodzie, żeby szybciej dotrzeć do Polski. I to faktycznie nam się udało. Po południu w sobotę byliśmy już w domu (okolice Warszawy).

sobota, 1 czerwca 2013

Czwartek 30 maja: Watykan - drugie podejście

Czwartek był naszym ostatnim dniem pobytu w Rzymie. Bardzo zależało nam na tym, aby pokazać dzieciom najważniejszy kościół na świecie czyli bazylikę Św. Piotra w Watykanie oraz cudowny plac Św. Piotra, na który w środę nie udało się nam wejść. Bardzo chciałam także pomodlić się przy gronie bł. Jana Pawła II. Niestety udało się nam to tylko w malutkiej części. Nasza najstarsza córka dostała wysokiej gorączki i musiałam zostać z nią na kempingu, a reszta naszej rodzinki udała się na Plac Św. Piotra. Plac udało się im zobaczyć, ale kolejka do bazyliki była strasznie długa i zrezygnowali ze stania w niej.


Potem udali się jeszcze w okolice dworca Termini, aby zobaczyć hotel, w którym 13 lat temu nocowaliśmy z mężem podczas ostatniego pobytu w Rzymie. Hotel zobaczyli, ale bazylikę Santa Maria Maggiore zamknęli im przed nosem w związku z przygotowaniami do wieczornej uroczystości Bożego Ciała albo zwyczajnie sjesty, która tutaj dotyczy także kościołów.  Już wiemy, że przyjedziemy tu znów przy najbliższej, nadarzającej się okazji.


My na kempingu łączyłyśmy się duchowo z tym co w Watykanie i w Polsce tego dnia miało miejsce. A przy tym odpoczywałyśmy. Asię temperatura przestała męczyć, a ja wygrzewałam się na słoneczku czytając książkę i słuchając świergotu niesamowicie aktywnych o tej porze ptaków. W takich chwilach pobyt na kempingu ma wyraźne plusy w porównaniu do hotelu usytuowanego w środku miasta.  Jeszcze wieczorem udało się nam wyskoczyć do pobliskiej miejscowości Fiano Romano na Mszę św. w związku z Bożym Ciałem, ale procesji tam nie było. Zastaliśmy natomiast typowe włoskie miasteczko z zamkiem pośrodku i starym kościołem (tylko z XV w. ;) Przypomniały się nam klimaty z książek o Don Camillo :)))

środa, 29 maja 2013

Watykan, Lateran i katakumby

Za nami kolejny, bardzo intensywny dzień. Coraz bardziej zmęczeni wracamy do domu i coraz więcej przeżyć mamy za sobą. Jednak i tak wielu rzeczy nie uda się nam zobaczyć. Na razie pracujemy nad planem minimum, z przewodnika dla dzieci, o którym wspomniałam już wcześniej „To miasto nazywa się Rzym”. Niestety już jutro ostatni nasz rzymski dzień i będziemy ruszać w drogę powrotną.
Dziś środa, a więc rano mieliśmy w planie wziąć udział w audiencji generalnej na placu Św. Piotra. Udało się to połowicznie, bo przybyliśmy zbyt późno i plac zapełniony po brzegi ludźmi, już zamknęli i nikogo więcej nie wpuszczali. Staliśmy więc pod kolumnadą Berniniego, mało można było zobaczyć i usłyszeć, ale można było się pomodlić. Byliśmy w osłabionym składzie, bo nasza najstarsza córka źle się czuła i została w domu. Dziś poczuliśmy, że niedzielna msza z papieżem Franciszkiem była prawdziwym fuksem, bo chętnych do zobaczenia Ojca Św. teraz w Rzymie nie brakuje i na audiencjach są tłumy. Rano padał też deszcz, po raz pierwszy od niedzieli. Na szczęście szybko się skończył i do końca dnia było znów słonecznie.

Może jutro uda się nam dokładniej zwiedzić Watykan, bo dziś z racji audiencji wszystko było pozamykane aż do popołudnia. Pochodziliśmy po sklepach z pamiątkami, zjedliśmy pyszną pizzę (tym razem wyjątkowo nam smakowała) i pojechaliśmy  do bazyliki Św. Jana na Lateranie. Jutro czyli w Boże Ciało papież będzie tam wieczorem odprawiał mszę, ale pewnie nie uda się nam tam dotrzeć – zobaczymy.  Bazylika zrobiła wrażenie, szczególnie złocony sufit i ołtarz z baldachimem. Dzieci zainteresowały rzeźby apostołów wokół głównej nawy. Pojawiały się bardzo szczegółowe pytania, na które nie zawsze potrafiliśmy odpowiedzieć i nie piszą o tym w przewodnikach. Trzeba się będzie dokształcić J

Ponieważ było wcześnie, to część naszej wycieczki zapragnęła zobaczyć jeszcze katakumby, ot w półtorej godziny się uwinąć, a potem wracać na kemping. Wybraliśmy katakumby Domicylli blisko Via Appia, bo Kaliksta były dziś zamknięte. I rzeczywiście przejście mrocznymi korytarzami z  miejscami pochówku pierwszych chrześcijan nie zajęło sporo czasu,  dzieci trochę przerażało to cmentarzysko, jednak było ciekawie. Niestety  powrót okazał się trudny, bo czekaliśmy na przystanku na autobus powrotny prawie godzinę, a ten nie nadjeżdżał. W końcu zdecydowaliśmy się iść na inny przystanek i jakoś udało się wrócić.  I znów był kolejny rekord.

wtorek, 28 maja 2013

Przez dziurkę od klucza

Dzisiejszy dzień to na razie nasz rekord w zwiedzaniu. Od 9 do 18 poza domem (którym jest teraz nasz kemping). Rozpoczęliśmy od Koloseum, które dzieci bardzo chciały zobaczyć. Kolejka po bilety niestety była długa, 45 minut oczekiwania, i dzieci trochę traciły cierpliwość. Jednak to miejsce wszystkim się podobało. Na dzieciach szczególnie rozmiary budowli robiły wrażenie. Na wszystkich piękne widoki z wyższego piętra. Niestety tłumy turystów były niewątpliwym mankamentem. Nie mieliśmy świadomości, że o tej porze będzie już tak tłoczno. 

Dalej skierowaliśmy się przez Palatyn ku Forum Romanum. Tu już trochę zmęczenie dało się we znaki, więc i kryzysy były. Trzeba było posiedzieć albo poleżeć na ławeczce pod piniami i uraczyć się lodami J

Dzieci niezbyt doceniały uroki ruin pośród kwietnych łąk, więc przeszliśmy je dość szybko, co jakiś czas zatrzymując się, żeby uwiecznić na zdjęciach wspaniałe widoki. 


Potem wspięliśmy się na górę po schodach na Kapitol i obejrzeliśmy posąg wilczycy z Romulusem i Remusem – założycielami Rzymu. Głód zaczął się dawać we znaki, więc w dalszej kolejności zasiedliśmy w knajpce na pizzę.


Dalej w autobus i w stronę kościoła Santa Maria In Cosmedin. Tam już czekała na nas kolejka do ust prawdy (po raz pierwszy staliśmy w kolejce do Bocca di Verita!), ale cóż nie tylko my chcieliśmy sprawdzić swoją prawdomówność. Potem oczywiście zajrzeliśmy do pięknego grekokatolickiego kościoła, przy którym znajduje się ta atrakcja turystyczna.


Ostatni punkt programu na dziś to dziurka od klucza. Mocno zmęczeni podeszliśmy pod górę w stronę Awentynu, do kościoła Santa Sabina i dalej vis a vis kościoła San Anselmo, znów kolejka J. Tym razem na szczęście tylko kilka osób czekało do drzwi, w których przez dziurkę od klucza można zobaczyć bazylikę Św. Piotra. Piękne to było i warto się trudzić, aby się tam dostać.  


Jeszcze wizyta w Santa Sabina, jednym z najstarszych kościołów w Rzymie położonym na wzgórzu z widokami z parku zapierającymi dech w piersiach. Niestety byliśmy zbyt mocno strudzeni , żeby móc  je należycie podziwiać, więc dalej w dół do metra, a potem nasza kolejka i powrót na kemping. I jeszcze pół godziny na basenie na zakończenie dnia ;)

poniedziałek, 27 maja 2013

To miasto nazywa się Rzym

Dzisiejsze zwiedzanie  wymyśliła nasza średnia córka, dziesięciolatka, na podstawie swojego własnego przewodnika po Rzymie („To miasto nazywa się Rzym – przewodnik dla dzieci ze wstępem do nauki języka włoskiego”, Media Rodzina, 2008). Przekonaliśmy się już wcześniej, że im bardziej włączymy dzieci w planowanie i realizację wycieczek, tym więcej skorzystają ze zwiedzania. Z kempingu podjechaliśmy samochodem do stacji kolejki w Montebello. Na parkingu nie było już miejsc, więc trzeba było pozostawić auto wzdłuż ulicy wśród wielu innych włoskich samochodów, które podobnie jak my, nie zmieściły się na parkingu Park & Ride. Pół godziny podróży pociągiem i byliśmy już w samym centrum miasta. Potem tylko metrem jedną stację i znaleźliśmy się na Piazza di Spagna.  


Dzieci potrzebowały zobaczyć najsłynniejsze punkty z przewodnika, niestety opanowane przez turystów, a więc obowiązkowe Schody Hiszpańskie, a potem  Fontannę di Trevi. Mieliśmy w związku z tym okazję pochodzić po starej części Rzymu, co bardzo lubimy. Po krótkim odpoczynku przy bardzo zatłoczonej, ale nieustająco pięknej fontannie, skierowaliśmy się w stronę Panteonu, który obeszliśmy dookoła. Stamtąd było blisko do jednego z naszych ulubionych rzymskich kościołów - Santa Maria Sopra Minerva. Ciekawe, że będąc w tych samych miejscach po raz któryś, ciągle odkrywamy nowe zakamarki i ciekawe szczegóły. I tym razem tak było. Przypomniałam sobie cudne sklepienie kościoła, freski Fra Angelico, ale całkiem z pamięci uleciało mi, że w głównym ołtarzu pochowana jest Św. Katarzyna ze Sieny, jedna z ważniejszych świętych w naszej rodzinie. Przy zakrystii znalazłam też niezwykły obraz Madonny autorstwa Fra Angelico, z Duchem Świętym nad głową. Potem w przewodniku przeczytaliśmy, że był tam też do obejrzenia zrekonstruowany pokój Św. Katarzyny, która zmarła niedaleko tego kościoła, ale to przeoczyliśmy.

 Potem przerwa na pizzę i dalej spacer w kierunku mostu i zamku Św. Anioła. Przy zamku odpoczynek na trawce, bardzo zasłużony, bo część dzieci już zaspokoiła potrzebę oglądania miasta i miała dość ;) 


 Jeszcze tylko spojrzenie z oddali na Plac Św. Piotra i wzgórza Giannicolo za Tybrem i powrót w kierunku metra Ottaviano. A potem szybko z powrotem na kemping, bo pogoda dziś była bardzo basenowa, więc jeszcze udało się popluskać.

niedziela, 26 maja 2013

Papież przyjechał do nas

Dziś już na dobre zadomowiliśmy się na kempingu pod Rzymem, gdzie od wczoraj mieszkamy (I Pini Family Park). Wczorajszy  dzień jeszcze w drodze, było sporo deszczu, dużo chmur i trochę słońca. Przemierzaliśmy toskańskie okolice, dobrze nam znane z zeszłego roku i wspominaliśmy tamten czas. Krajobrazy szybko się zmieniały, bo prawie cały dzień mknęliśmy autostradą (A1).  
Wygląda na to, że w tym roku trafiliśmy na podobną pogodę, dość nietypową jak na Włochy o tej porze roku, czyli dużo deszczu i raczej chłodno. Ma to jednak w naszym przypadku pewne plusy, bo w taką pogodę nie żal poświęcić kempingowych basenów i wybrać się na zwiedzanie. Dziś możemy powiedzieć, że najważniejszy punkt naszego przyjazdu tutaj udało się nam już zrealizować. Papież Franciszek odwiedził  dziś rano rzymską parafię Św. Elżbiety i Zachariasza położoną w północnej części  miasta w Prima Porta. A ponieważ tak się pięknie złożyło, że nasz kemping jest tuż, tuż od tego miejsca (30 km), my także postanowiliśmy się wybrać na mszę św., której przewodniczył Ojciec Święty.  Trudno nam było uwierzyć w nasze szczęście, bo dzięki pomocy gps udało się znaleźć właściwy adres,  nie było kłopotów z zaparkowaniem przed kościołem (parkingiem stało się wielkie pole w pobliżu kościoła, organizacja logistyczna – super!), miejscówka na podwyższeniu (parkan kościelny) gwarantowała świetną widoczność i jeszcze do tego po mszy papież przejeżdżał mniej więcej dwa metry od nas w odkrytym samochodzie. Opatrzność Boża była odczuwalna. Wokół byli sami Włosi, nie widzieliśmy żadnego samochodu z Polski, ale to już przestało nas dziwić ;)

Jest to rzeczywiście bardzo radosny papież  - ten charyzmat się czuje widząc go z bliska. Takie sprawia wrażenie, gdy ogląda się go w telewizji i na żywo. Wesoły, bezpośredni, nie udaje, jego uśmiech jest szczery i poruszający. I przez to chyba wygląda dużo młodziej niż by wskazywała na to jego metryka.  
Cieszę się ogromnie z tego naszego spotkania, bo dziś święto Trójcy Świętej, wzoru dla rodziny, rocznica I komunii naszej średniej córki  i do tego jeszcze Dzień Matki. Fajny prezent J


W drugiej części dnia trzeba było obowiązkowo przetestować basen (zrobiło się cieplej i dziś świeciło pięknie słońce) oraz grill. Ptaki śpiewają, w dali zielona ściana lasu, wokół domku pinie, lipy i oleandry, które dopiero zaczynają kwitnąć. Jutro planujemy prawdziwe zwiedzanie, a dziś relaks na łonie natury.

piątek, 24 maja 2013

I znów się zaczyna :)

I znów zaczęliśmy podróż.
Dziś przebyliśmy trasę spod Warszawy do hotelu w Grazu koło Wiednia, jednego z naszych stałych punktów noclegowych w tych okolicach. Jutro ruszamy dalej na południe. W tym roku naszym celem nie będzie Toskania, a Lacjum, jeszcze bardziej w dół włoskiego buta, a szczególnie Rzym. Zachęcił nas do odwiedzin wiecznego miasta nasz nowy Papież Francesco, którego pokochaliśmy od pierwszego wejrzenia, już na balkonie bazyliki Św. Pawła. Mamy wielką nadzieję na spotkanie z nim, a także odwiedzenie kilku ważnych miejsc w Rzymie i okolicach. Miło jest znowu jechać całą rodziną na mini-wakacje. Jakie to szczęście, że udało się nam wyzdrowieć na tyle, żeby ruszyć z domu i jeszcze do tego się spakować w krótkim czasie :)

środa, 1 maja 2013

Rzym okiem profesjonalisty !

Minął rok od naszej majówki w Toskanii. Od wczoraj wspominam ten miły, wiosenny czas i napawam się pięknem kwitnących magnolii w moim podwarszawskim ogrodzie. Jest prawie tak samo pięknie jak w Toskanii ;) Za niespełna miesiąc planujemy znów wyjazd w tamte okolice. Tym razem naszym celem będzie stolica Włoch. Przedsmak tego, co nas czeka pokazują zdjęcia mojego kolegi Adama Hofmana, zapalonego fotografa - pasjonaty, który odwiedził Rzym w kwietniu. Przepiękne fotki - zapraszam do oglądania! Wykorzystano za pozwoleniem Autora (ahoyman@gmail.com).











Więcej zdjęć Adama Hofmana znajdziesz na Rome 2013 - Adam Hofman - Picasa

sobota, 5 maja 2012

Wrócimy tu jeszcze


Już wiemy, że to nie koniec naszej przygody z Toskanią i jeszcze tu wrócimy :)
W tym roku planujemy spędzać lato w Polsce, ale kto wie, czy w kolejnych latach znów nie zawitamy do Toskanii, choćby przejazdem. Sześć dni, które mieliśmy na zwiedzanie (w tym trzy deszczowe;), to jednak mało, żeby zaspokoić ciekawość i dotrzeć wszędzie tam, gdzie byśmy chcieli. Cieszę się, bo jest to kolejna nasza wizyta we Włoszech i odwiedziliśmy sporo nowych miejsc, w których jeszcze nie byliśmy.

Na pewno w przyszłości chciałabym poszukać śladów swojej patronki w Arezzo i znaleźć spokojny czas, aby odwiedzić florenckie Uffizzi. Mój mąż z kolei chciałby przyjrzeć się lepiej dziełom Piero della Francesca. Mam też pewien niedosyt w odkrywaniu toskańskich smaków, co niestety się często zdarza podczas podróży z dziećmi, dla których najlepszy smak mają potrawy, które dobrze znają. Na razie mam plan, aby część toskańskich przepisów zawartych w książce "Słodkie, pieczone kasztany" Aleksandry Seghi, Polki mieszkającej w Toskanii, przetestować w domu. Książkę bardzo polecam, zawiera sporo praktycznych informacji i dużo smakowitych, i co ważne!, prostych przepisów.

Druga książka, którą skończyłam czytać w drodze powrotnej, to "Dziennik toskański" Włoszki Tessy Capponi-Borawskiej od lat mieszkającej w Polsce i odwiedzającej swoją ojczyznę podczas wakacji. Dużo jest w niej wątków historycznych i obyczajowych związanych z rejonem Toskanii. Kto wie, czy nie zaczerpniemy z niej trochę inspiracji przy kolejnej wyprawie w te strony...

No i trzecia książka, którą studiuję namiętnie od czasu do czasu, to opasłe tomisko "Kulinaria - kulinarna podróż po Włoszech", skarbnica wiedzy o kulturze i kuchni różnych regionów tego kraju. 

4 maja Montepulciano, Pienza i Val d'Orcia


No i ostatni dzień naszego pobytu w Toskanii. Od początku wiedzieliśmy, że nie uda się nam zobaczyć wszystkiego, co byśmy chcieli, ale i tak przy tak kapryśnej pogodzie, dużo widzieliśmy. Z pewnością pozostanie nam w pamięci dolina rzeki Orcia z pięknie pofalowanymi wzgórzami, teraz w maju w barwach zielono-żółtych.


Odwiedziliśmy dwa miasteczka bajkowo położone wysoko na wzgórzach, z zapierającymi dech widokami z murów: Montepulciano oraz Pienza. W Montepulciano byliśmy już kiedyś w kościele Św. Agnieszki, patronki miasta, w której znajdują się w głównym ołtarzu relikwie tej świętej dominikanki. Teraz mieliśmy okazję pochodzić po miasteczku, wspiąć się aż do głównego placu, po drodze przyglądając się bajkowej postaci wybijającej żelaznym młotkiem godziny na miejskim zegarze. Montepulciano urzekło mnie także tym, że było spokojne, stosunkowo mało oblegane przez turystów. Zamarzyło mi się tam zamieszkać i co dzień kontemplować rajski horyzont.


Z Pienzy pamiętam przede wszystkim katedrę z niezwykłą rzeźba papieża Piusa II oraz złoconymi obrazami przedstawiającymi święte postaci, między innymi Świętą Katarzynę i Świętą Agatę. Przed katedrą uwagę zwracał mini ogród-kwietny kobierzec, ułożony prawdopodobnie z okazji święta kwiatów, które ma się zacząć w najbliższych dniach.


Wszystkie te toskańskie miasteczka mają podobny charakter, wprost urzekają spójnością z okoliczną przyrodą. Cyprysy, winnice, gaje oliwne, lasy liściaste, charakterystyczne wysokie drzewa sadzone gęsto obok siebie, okazałe wiejskie posiadłości i zamki - jest w tym urok i unikalność. Aż chce się tu wracać. Tylko jak uniknąć turystycznego tłoku i piekielnych upałów w środku lata?

3 maja Volterra, San Gimignano i Florencja


Już wiemy, że Toskania swój urok bierze od słońca. Gdy tylko deszcz przestał padać, a toskańskie wzgórza zaczęło oświetlać słońce, świat się zmienił w oka mgnieniu:) Czwartek to znów dzień, który zaczęliśmy od harców basenowych. Tym razem poszliśmy na górne odkryte baseny z rwącą "rzeką", którą można spływać na dmuchanych kołach. Naprawdę niezła zabawa, nie tylko dla dzieci ;)

Po południu kierunek Volterra - kolejne malownicze miasteczko pełne starych kamiennych domów, różnych pięknych zaułków, na szczęście nie tak bardzo zatłoczone. Z uwagą zwiedziliśmy katedrę położoną blisko głównego placu, a w niej wielki rzeźbiony krzyż z figurami Matki Bożej i Św. Jana po bokach.Tradycyjne lody i po krótkim spacerku, można było ruszać dalej.



Krajobrazy pomiędzy Volterrą a San Gimignano wprost urzekały, aż żal byłoby nie zrobić zdjęcia. Drugie podejście do San Gimignano okazało się sukcesem. Pod wieczór nie było problemów z zaparkowaniem, nie było też dużego tłoku na wąskich uliczkach miasteczka. Ciekawe były małe miejskie autobusiki pnące się po stromych uliczkach, zresztą widzieliśmy je prawie we wszystkich odwiedzanych miasteczkach. San Gimignano szczególnie pięknie prezentowało się z dużej odległości.


Późnym wieczorem niespodziewany punkt programu - nocne zwiedzanie Florencji, do której jest całkiem blisko z naszego kempingu. Możemy zobaczyć atrakcje Florencji bez tłumów, ale jest zimna noc, więc poza niewieloma turystami w okolicach Ponte Vecchio, Santa Maria del Fiore, na pobliskich placach widać było głównie sprzątających i podejrzane typki. Z pewnością zapamiętam najpiękniejszą panoramę miasta widoczną z góry z Piazza Michelangelo.

2 maja Pod słońcem Toskanii!



Wreszcie długo wyczekiwane słońce. Po całym dniu na kempingu, całe towarzystwo było już spragnione wycieczki :) Pojechaliśmy obejrzeć krzywą wieżę w Pizie. Pomysł wyszedł od dzieci i okazał się strzałem w dziesiątkę. Wieża w Pizie rzeczywiście robi wielkie wrażenie i warto ją zobaczyć, choć oczywiście jest także mocno oblegana przez turystów. Piękna jest także katedra, obok której usytuowana jest wieża. Warto obejrzeć ją także w środku. Jest możliwość pomodlenia się bez płacenia za bilet, z czego skorzystaliśmy.

Korzystając z bliskości morza, z Pizy pojechaliśmy na plażę. Pogoda tego dnia była słoneczna, ale wietrzna, więc plażowanie nie trwało długo. Plusem takiej pogody było to, że nie musieliśmy nic płacić za wejście.  Plaże w tamtym rejonie mają charakter prywatny i normalnie są płatne. Jeszcze tylko piknik na plaży i lody i byliśmy gotowi do dalszego zwiedzania.



Następnym punktem programu była Lukka. Duża, urokliwa Starówka tętniąca życiem oraz mury, na których zrobiono miejski park przypominający odrobinę krakowskie Planty. Przy murach ogromna łąka z mnóstwem kwitnących kwiatów, z których dziewczynki robiły wianki. Czy można sobie wyobrazić coś lepszego na majowe popołudnie?


1 maja świętujemy na kempingu

Dwa dni w deszczu sprawiły, że doszliśmy do wniosku, że nie chce się nam już nigdzie ruszać. Dzieci marzyły o tym, aby nigdzie nie jeździć;) Kryty basen w czasie takiej pogody okazał się naprawdę wybawieniem.
Ja zajęłam się odkrywaniem kulinarnych tajemnic ukrytych w karczochach, które nabyłam poprzedniego dnia w drodze do domu :)


30 kwietnia I znów deszcz;(

Poniedziałek rano zapowiadał się ładnie. Zaczęliśmy tradycyjnie od wizyty na basenie, a po południu, po wczesnym obiadku na kempingu, wybraliśmy się do San Gimignano. Dojechaliśmy na miejsce i nie bez trudu znaleźliśmy miejsce do parkowania. W drodze z parkingu do starych murów miasteczka złapała nas taka ulewa, że postanowiliśmy jednak wracać do samochodu. Wszędzie było bardzo tłoczno, bo Włosi też mieli długi weekend...