niedziela, 2 czerwca 2013

Piątek 31 maja: Manopello i Lanciano

Wczoraj wróciliśmy do domu i teraz wspominamy ten miły czas ostatniego tygodnia i wykonujemy mniej przyjemne rzeczy, jak to po powrocie :) Ostatni moment, żeby opisać przeżycia w drodze powrotnej. W drogę wyruszyliśmy w piątek, ale zamiast kierować się w stronę domu, pojechaliśmy na południe od Rzymu do górzystej Abruzji (Abruze - cholewka włoskiego buta od strony Adriatyku). Bardzo malownicze rejony, a więc już sam przejazd autostradą był przyjemnością. Przypomniały się nam trochę polskie Bieszczady.
Naszym celem było Manopello, niewielka miejscowość w rejonie miasta Chieti i Pescara, w którym jeszcze nigdy nie byliśmy. Trochę obawialiśmy się tłumów, tak jak w Watykanie, a tu czekała na nas niespodzianka. Odbicie twarzy Pana Jezusa na chuście, pokrywające się w pełni z tym z Całunu Turyńskiego, ale z otwartymi oczami - w wielkim kościele Del Volto Santo, w którym było dosłownie kilka osób. Nie mogliśmy się napatrzeć i nacieszyć :)


Z Manopello ruszyliśmy wzdłuż wybrzeża, jeszcze bardziej  na południe do drugiego cudownego miejsca, które nas bardzo interesowało, a w którym jeszcze nigdy nie mieliśmy okazji być, czyli do Lanciano. To spore miasto, więc i dotarcie do kościoła, który nas interesował, nie było wcale łatwe. Po przybyciu na miejsce okazało się, że dopiero za godzinę kościół otworzą po przerwie obiadowej, więc postanowiliśmy ten czas spędzić na posiłku. W pobliżu kościoła trafiliśmy na miłą knajpkę typu self-service z niedrogimi i pysznymi daniami. Kościół Św. Longina w Lanciano okazał się także zacisznym miejscem o tej porze, w głównym ołtarzu mogliśmy podziwiać Cud Eucharystyczny. Jest to najważniejszy w Kościele katolickim cud, w którym hostia przybrała postać ciała ludzkiego z mięśnia sercowego, a  wino - krwi. Teraz, po wielu wiekach (cud miał miejsce w VIII w.), ciągle ciało i krew Pana Jezusa są bardzo dobrze zachowane, choć ciało wyschło i ma w środku ubytki, a krew zamieniła się w bryłki w związku z utratą wilgoci. Zrobiło to na nas potężne wrażenie, ale dzieci trochę się bały.

Z Lanciano pomknęliśmy autostradą dalej już na północ, wzdłuż wybrzeża adriatyckiego, w stronę Padwy i dalej do granicy z Austrią, a potem do domu :) Tym razem nocowaliśmy nie w hotelu, a w samochodzie, żeby szybciej dotrzeć do Polski. I to faktycznie nam się udało. Po południu w sobotę byliśmy już w domu (okolice Warszawy).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz