niedziela, 2 czerwca 2013

Podsumowanie rzymskich mini-wakacji

1. Bardzo się cieszymy, że zdecydowaliśmy się na ten wyjazd i mieszkaliśmy tradycyjnie w domku na kempingu. Tu nasz domek:


Wcześniej rozważaliśmy także namiot, ale noce były dość zimne (zwłaszcza pierwsza) i często w nocy padało. Poza tym w domku lepiej było znosić czas choroby. Nasz kemping (I Pini) był bardziej oddalony od Rzymu niż inny, na którym nie było już miejsc, ale okazał się kameralny i przez to bardzo sympatyczny. Przy takiej pogodzie, na jaką trafiliśmy, basen mógłby być kryty i z cieplejszą wodą, wtedy i ja mogłabym sobie popływać.

2. Wielką dla nas radością było zobaczenie na własne oczy papieża Franciszka - uśmiechniętego i bezpośredniego. To był nasz podstawowy cel i udało się nam go osiągnąć. Hura!

3.  Ogromnie lubimy wyjazdy do Włoch z wielu względów, między innymi także językowych. Włoski jest pięknym językiem i lubimy go słuchać. Mam nadzieję, że z czasem będzie mi coraz łatwiej porozumieć się w tym języku. W tym roku niestety nie zdążyłam powtórzyć materiału przed wyjazdem, ani zabrać słowników i płyt do słuchania. Następnym razem chcę o tym pamiętać :)

4. Jak zwykle co roku, mój mąż spisał się na medal w związku z przygotowaniem wyprawy. Robi to coraz sprawniej i potrzebuje na przygotowanie coraz mniej czasu. I cały czas świetnie planuje budżet. Kto wie, czy w przyszłości nie zajmie się organizacją wyjazdów?

5. Nasze dzieci są już w takim wieku, że coraz więcej korzystają z wyjazdów, poza basenem i zwyczajnym relaksem, coraz bardziej są zainteresowane i świadome miejsc, które oglądają (7 lat, 10 oraz 13 lat). Lubią planować wycieczki i potrzebują czasu przed wyjazdem, aby zapoznać się z miejscem, do którego się wybieramy. W tym roku świetną pomocą był przewodnik po Rzymie dla dzieci - szczególnie dla naszej 10-latki :) Niestety ciągle w miejscach, które odwiedzamy dzieci nie mają zbyt wiele towarzystwa mówiącego po polsku - tym razem nie było nikogo ;(

6. No i oczywiście coś co jest stałym wątkiem na naszych blogach: bardzo lubimy podróżować całą rodziną. Mamy z tego masę przyjemności, nie męczymy się ze sobą, robimy, to co lubimy. Nawet opisywanie kolejnych dni i wybieranie zdjęć jest dla mnie fajne, bo wiem, że tylko dzięki temu utrwalimy sobie nasze przeżycia w pamięci i możemy zawsze do nich wrócić. Mankamentem był słaby internet w domku, w którym mieszkaliśmy i dużo czasu nam "zjadało" czekanie na połączenie.

To tyle ode mnie, może jeszcze dopisze coś od siebie mój mąż ;) Chętnie odpowiemy na wszelkie pytania.

Piątek 31 maja: Manopello i Lanciano

Wczoraj wróciliśmy do domu i teraz wspominamy ten miły czas ostatniego tygodnia i wykonujemy mniej przyjemne rzeczy, jak to po powrocie :) Ostatni moment, żeby opisać przeżycia w drodze powrotnej. W drogę wyruszyliśmy w piątek, ale zamiast kierować się w stronę domu, pojechaliśmy na południe od Rzymu do górzystej Abruzji (Abruze - cholewka włoskiego buta od strony Adriatyku). Bardzo malownicze rejony, a więc już sam przejazd autostradą był przyjemnością. Przypomniały się nam trochę polskie Bieszczady.
Naszym celem było Manopello, niewielka miejscowość w rejonie miasta Chieti i Pescara, w którym jeszcze nigdy nie byliśmy. Trochę obawialiśmy się tłumów, tak jak w Watykanie, a tu czekała na nas niespodzianka. Odbicie twarzy Pana Jezusa na chuście, pokrywające się w pełni z tym z Całunu Turyńskiego, ale z otwartymi oczami - w wielkim kościele Del Volto Santo, w którym było dosłownie kilka osób. Nie mogliśmy się napatrzeć i nacieszyć :)


Z Manopello ruszyliśmy wzdłuż wybrzeża, jeszcze bardziej  na południe do drugiego cudownego miejsca, które nas bardzo interesowało, a w którym jeszcze nigdy nie mieliśmy okazji być, czyli do Lanciano. To spore miasto, więc i dotarcie do kościoła, który nas interesował, nie było wcale łatwe. Po przybyciu na miejsce okazało się, że dopiero za godzinę kościół otworzą po przerwie obiadowej, więc postanowiliśmy ten czas spędzić na posiłku. W pobliżu kościoła trafiliśmy na miłą knajpkę typu self-service z niedrogimi i pysznymi daniami. Kościół Św. Longina w Lanciano okazał się także zacisznym miejscem o tej porze, w głównym ołtarzu mogliśmy podziwiać Cud Eucharystyczny. Jest to najważniejszy w Kościele katolickim cud, w którym hostia przybrała postać ciała ludzkiego z mięśnia sercowego, a  wino - krwi. Teraz, po wielu wiekach (cud miał miejsce w VIII w.), ciągle ciało i krew Pana Jezusa są bardzo dobrze zachowane, choć ciało wyschło i ma w środku ubytki, a krew zamieniła się w bryłki w związku z utratą wilgoci. Zrobiło to na nas potężne wrażenie, ale dzieci trochę się bały.

Z Lanciano pomknęliśmy autostradą dalej już na północ, wzdłuż wybrzeża adriatyckiego, w stronę Padwy i dalej do granicy z Austrią, a potem do domu :) Tym razem nocowaliśmy nie w hotelu, a w samochodzie, żeby szybciej dotrzeć do Polski. I to faktycznie nam się udało. Po południu w sobotę byliśmy już w domu (okolice Warszawy).

sobota, 1 czerwca 2013

Czwartek 30 maja: Watykan - drugie podejście

Czwartek był naszym ostatnim dniem pobytu w Rzymie. Bardzo zależało nam na tym, aby pokazać dzieciom najważniejszy kościół na świecie czyli bazylikę Św. Piotra w Watykanie oraz cudowny plac Św. Piotra, na który w środę nie udało się nam wejść. Bardzo chciałam także pomodlić się przy gronie bł. Jana Pawła II. Niestety udało się nam to tylko w malutkiej części. Nasza najstarsza córka dostała wysokiej gorączki i musiałam zostać z nią na kempingu, a reszta naszej rodzinki udała się na Plac Św. Piotra. Plac udało się im zobaczyć, ale kolejka do bazyliki była strasznie długa i zrezygnowali ze stania w niej.


Potem udali się jeszcze w okolice dworca Termini, aby zobaczyć hotel, w którym 13 lat temu nocowaliśmy z mężem podczas ostatniego pobytu w Rzymie. Hotel zobaczyli, ale bazylikę Santa Maria Maggiore zamknęli im przed nosem w związku z przygotowaniami do wieczornej uroczystości Bożego Ciała albo zwyczajnie sjesty, która tutaj dotyczy także kościołów.  Już wiemy, że przyjedziemy tu znów przy najbliższej, nadarzającej się okazji.


My na kempingu łączyłyśmy się duchowo z tym co w Watykanie i w Polsce tego dnia miało miejsce. A przy tym odpoczywałyśmy. Asię temperatura przestała męczyć, a ja wygrzewałam się na słoneczku czytając książkę i słuchając świergotu niesamowicie aktywnych o tej porze ptaków. W takich chwilach pobyt na kempingu ma wyraźne plusy w porównaniu do hotelu usytuowanego w środku miasta.  Jeszcze wieczorem udało się nam wyskoczyć do pobliskiej miejscowości Fiano Romano na Mszę św. w związku z Bożym Ciałem, ale procesji tam nie było. Zastaliśmy natomiast typowe włoskie miasteczko z zamkiem pośrodku i starym kościołem (tylko z XV w. ;) Przypomniały się nam klimaty z książek o Don Camillo :)))